501-951-937 / kontakt@boguslawwieczorek.pl

Link na FB wystarczy, żeby dostać wyrok [WYBORY]

Podczas kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu jeden z kandydatów na swoim Facebooku zwrócił się do swoich kontrkandydatek: „hej suczki, my znamy wasze sztuczki”. Sprawa pewnie by utonęła w odmętach internetu i archiwaliach politologów śledzących przebieg kampanii wyborczych, gdyby nie to, że autor przeboju „Suczki” pozwał polityka o naruszenie praw autorskich. Rozstrzygnięcie sądu było dość zaskakujące…

Sąd uznał, że umieszczenie na Facebooku odnośnika do materiału naruszającego prawa autorskie, jest naruszeniem praw autorskich. Czytelnicy mojego bloga, jako pierwsi mogli przeczytać obszerne fragmenty uzasadnienia. Sprawa jest z 2011 roku, wyrok z 2013 – ale to nadal ciekawa lektura! Jego najważniejsze tezy znajdą Państwo poniżej.

Ja tylko linkowałem, a w ogóle to nie ja

Linia obrony pozwanego była następująca:

  1. film został zamieszczony bez wiedzy i zgody właściciela profilu;
  2. na profilu FB nie został umieszczony spot, a jedynie odnośnik do niego na Youtube;
  3. pozwany nie był świadomy, że utwór naruszał prawa autorskie, a gdy tylko się dowiedział – usunął link;
  4. samo odesłanie do innej strony internetowej nie narusza prawa.

Faktycznie, gdy tylko sprawa stała się głośna, kandydat usunął odnośnik i wydał oświadczenie:

iż został wychowany w duchu szacunku względem kobiet oraz zagwarantował, że podobne zdarzenie nie będzie miało nigdy miejsca [a] osoba ze sztabu wyborczego, odpowiedzialna za wpis na portalu Facebook, została odsunięta od obowiązków.

Sąd nie dał się jednak przekonać, stwierdzając że:

Klip, rozpoznany przez potencjalnych odbiorców, w tym media, jako element kampanii wyborczej, mający na celu zdyskredytować rywalizujące z Platformą Obywatelską ugrupowanie (PiS), spotkał się z negatywnym odbiorem. Powszechnie uważano, iż jest on obraźliwy dla zaprezentowanych w nim kobiet – młodych kandydatek z listy Prawa i Sprawiedliwości. Zestawienie ich wizerunku i fragmentem piosenki budziło jednoznacznie pejoratywne skojarzenia, co często podkreślano w środkach masowego przekazu. D. D., którego bezpośrednio wiązano ze zmodyfikowanym teledyskiem przestał być w konsekwencji anonimowym, nieznanym szerszemu gronu, liderem młodzieżówki PO. Jego postać, wyniesiona falą powszechnego skandalu, komentowanego szeroko w massmediach, przez krótki okres, była jedną z najczęściej adresowanych w radiu, telewizji, prasie i sieci www.

Korzyść dla kandydata – wobec zasady „nieważne jak mówią, byle mówili” – była więc oczywista. Niestety, odbyło się to kosztem tak dóbr osobistych osób przedstawionych w klipie, jak i samego rapera – autora piosenki. Jak wskazywał on podczas rozprawy:

zwłaszcza w ciągu pierwszych sześciu miesięcy po udostępnieniu na profilu pozwanego linka do klipu, spotykał się z inwektywami ze strony osób, niezadowolonych z wykorzystania oryginalnego utworu „Suczki” do kampanii wyborczej Platformy Obywatelskiej lub ugrupowania politycznego w ogóle.

Co – jako nadwyrężenie jego raperskiego wizerunku – stało się podstawą zasądzenia na jego rzecz zadośćuczynienia.

Prawdomówność – pierwsza cecha polityka

Co ciekawe, oświadczenie niedoszłego posła umieszczone w internecie stało w oczywistej sprzeczności z twierdzeniami prezentowanymi przed sądem. Sąd podkreślił, że jego zeznania:

należało oceniać ze szczególną dozą ostrożności, a to z uwagi na fakt, iż pozwany, wkrótce po wybuchu skandalu z udziałem jego osoby, oświadczył, że członek sztabu wyborczego, odpowiedzialny za wklejenie linku na profilu został odsunięty od wykonywanych zadań, zaś w ramach niniejszego postępowania konsekwentnie zeznawał, że nie wie, kto ów film umieścił. Nie powinno budzić jakichkolwiek wątpliwości, że jedno z ww. oświadczeń nie jest zgodne z prawdą i wygłoszono je intencjonalnie. Nie miało przy tym znaczenia, czy adresatem nieprawdziwej wypowiedzi byli potencjalni wyborcy, czy Sąd orzekający w sprawie.

Rozsądzając istotę sporu, sąd zauważył, że:

Zarówno pozwany, jak i autor wyborczego spotu, a także osoba, która ów klip umieściła w sieci www za pośrednictwem serwisu You Tube nie uzyskali zgody D. G. ani pozostałych członków A. na wykorzystanie ich piosenki lub teledysku do tegoż utworu (niesporne), w celach wyborczych  lub jakichkolwiek innych. Zachowanie D. D. w dniu 21 września 2011r. było zatem czynem zabronionym w rozumieniu art. 415 kc.

Poprzez brak zachowania należytej staranności i nieprzestrzeganie regulaminu usługodawcy, strona pozwana rozpowszechniła fragment utworu „Suczki”, naruszając tym samym prawa autorskie D. G. Działanie to, niezależnie od tego, czy było nacechowane umyślnością, czy też jej brakiem, było zawinione i spowodowało szkodę po stronie powodowej. Istnienie związku pomiędzy tymi dwoma elementami nie budzi jakichkolwiek wątpliwości.

ulotka wyborcza
Ulotka wydana 25 października 1938 r. przez Obywatelski Komitet Wyborczy Kujawsko-Pomorska Biblioteka Cyfrowa

Regulamin FB obowiązującym prawem

Ciekawe są także odniesienia sądu do warunków używania Facebooka:

To, czy pozwany faktycznie zapoznał się z treścią obowiązującego na stronie Facebook.com regulaminu, czy nie, nie ma jakiegokolwiek znaczenia, choć należy uznać, że każdy racjonalnie myślący uczestnik obrotu czyta postanowienia umowy, którą zamierza zawrzeć. Innymi słowy, każdy aktywny (posiadający w żądanym czasie możliwość korzystania z profilu) użytkownik Facebook musi być traktowany, jako osoba, która zna i akceptuje ów regulamin. Zgodnie z pkt. 2. Regulaminu każdy użytkownik jest właścicielem wszystkich treści i informacji publikowanych przez siebie w serwisie Facebook.

To odważne założenie. Akceptacja regulaminu przez pozwanego doprowadziła sąd do sformułowania tezy, że umieszczając jakiekolwiek treści przez Facebooka – oświadczamy, że jesteśmy ich „właścicielami”. Pokazuje to znaczenie, jakie zyskują normy prawa „prywatnego” – często pomijane przez użytkowników. Na ich podstawie można jednak formułować konkretne zarzuty w sporze sądowym. Wszak zdecydowana większość regulaminów serwisów internetowych mówi o tym, że korzystanie z nich wiąże się z automatycznym składaniem oświadczeń o określonej treści. Na przykład takich, że publikowane materiały są naszego autorstwa, lub że jesteśmy ich „właścicielami”.

Potwierdza to także, jakby ktoś miał do tej pory wątpliwość, że wszelkiego rodzaju łańcuszki o braku zgody na wykorzystywanie zdjęć przez Facebooka, nie są skuteczne.

Linkujesz na Facebooku? Możesz za to odpowiadać!

To jest zdecydowanie clou wyroku, interesujące po wielu latach od jego wydania:

Sąd nie podzielił także poglądu reprezentowanego przez D. D. podług którego to udostępnianie linków do materiałów naruszających prawa autorskie, samo w sobie, nie jest naruszeniem, tychże. A contrario, prowadzenie profilu, zwłaszcza na tak popularnej stronie www, i umieszczanie na niej odnośników, stanowi o istocie rozpowszechniania treści pod nimi dostępnych. (…) Niezależnie od tego, czy spot zmontował i umieścił w sieci pozwany, czy też osoba trzecia, przez to, że D. D. umożliwił niepowołanej osobie wklejenie linku na swój profil, upowszechnił ów spot. Wskutek zaniedbania (…) pozwanego doszło do wysoce skutecznego rozpowszechnienia niezgodnej z prawem autorskim treści. (…)

Co więcej, z uwagi na treść rzeczonego klipu i atmosferę skandalu, generowanej skutecznie przez media, film, lub choćby informacje o jego zawartości dotarły także do osób niekorzystających z komputerów lub sieci www. Bez wątpienia, gdyby nie niedbałość D. D., sprawy nie przybrałyby takiego obrotu. Pozwany skorzystał z naruszenia praw autorskich powoda w znaczeniu takim, że z osoby znanej tylko określonemu kręgowi zaangażowanych politycznie i społecznie osób (nieznanej w powszechnym rozumieniu) stał się postacią rozpoznawalną. To, że łączono go z obcesowym i przedmiotowym traktowaniem kobiet nie wyłącza ewidentnych korzyści, jakie w czasie wyborów niesie nagły i znaczny wzrost popularności, choćby tej o negatywnym oddźwięku.

Od tego czasu kwestia linkowania była oczywiście przedmiotem wielu wyroków, w tym TSUE. I tak, w sprawie GS Media BV z 8 września 2016 r. (C-160/15), Trybunał orzekł, że dla stwierdzenia naruszenia praw autorskich, w pierwszej kolejności trzeba ustalić cel publikacji – zarobkowy lub nie, a także wiedza osoby umieszczającej link o istnieniu naruszenia.

Przy czym, jeśli publikacja ma charakter zarobkowy, to należy domniemywać, że publikujący ma świadomość, że linkowana treść narusza prawo. Więcej – podmiot profesjonalny powinien to zweryfikować, przed odesłaniem do takiej treści. Odnosząc się do korzyści uzyskanych przez kandydata (choć ten sam zaprzeczał, jakoby jakąkolwiek uzyskał) – polski sąd wyprzedził o kilka lat linię zaprezentowaną przez TSUE.

Za post scriptum historii może posłużyć fakt, że niedoszły poseł, który wprowadził w błąd swoich wyborców lub sąd orzekający w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej (co w każdym przypadku ocenić trzeba jednoznacznie nagannie), po całej sprawie uzyskał nominację na doradcę Ministra Administracji i Cyfryzacji.

3 odpowiedzi na “Link na FB wystarczy, żeby dostać wyrok [WYBORY]”

  1. Aż dziw, że w linii obrony nie znalazło się odwołanie od licencji owego filmu w serwisie youtube. Jeśli ktoś wrzuca tam materiał to oświadcza, że ma do niego prawa. Jeśli takowych nie posiada to wina spada wyłącznie na niego, a obwinianie osób trzecich może odbywać się jedynie gdy: 1. wiedziały, że materiał został wrzucony nielegalnie lub 2. gdy to wrzucający materiał nie wyraził zgodny na komercyjne jego wykorzystanie (jako, że mowa tu o kampanii wyborczej to można by się pod to podciągnąć). Jednak uzasadnienie sądu w takiej postaci jest kpiną i czyni więcej złego niż dobrego.

Dodaj komentarz